Na wstepie male przeprosiny dla tych kilku osob ktore czytaja bloga - z racji braku czasu nie instaluje polskiej czcionki na kompach w kafejkach, efektem czego ortograficzna sieczka powyzej,ponizej i tu.
Santiago nas zszokowalo. I nie chodzi tu o jakies zabytki czy tego typu atrakcje, bo nie sa one mocna strona tego miasta. W zasadzie architektura jest tu tak pomieszana,ze nieliczne piekne budynki kolonialne zawsze stoja w okolicy nowoczesnych szklanych domow lub swojskiego dla nas socrealu w chilijskim wydaniu..dlatego zrobienie ladnego zdjecia w tym miescie z serii ¨pocztowka z..¨ jest sporym wyczynem. Santiago zszokowalo bogactwem,jakoscia zycia i wszechobecnym porzadkiem. Gdyby nie 15h lotu mozna by powiedziec,ze jestesmy w miescie bogatej europy zachodniej, okraszonym elementami miasta z USA. Mieszkalismy u Oliviera, pol francuza pol polaka, ktory pracujac tu dla UN od kilku lat ma juz wyrobiona opinie o zyciu w Santiago. I zdecydowanie nie zamierza wracac do Europy.. Zreszta zyjac w pieknym domu bogatej dzielnicy Vitacura, wsrod luksusowych biurowcow, salonow Mercedesa i wysokich, strzezonych apartamentowcow nie ma absolutnie czego wstydzic sie przed kolegami z Paryza czy Lyonu.
Tak czy owak 2 dni w Santiago wystarcza i czas bylo nam ruszyc na polnoc, prosta jak strzala droga nr 5, cale 2070 km do Arica.
piątek, 6 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz