piątek, 18 grudnia 2009

Valle Calingasta, czyli mocne uderzenie na koniec wycieczki

Do odstawienia wozu zostaly 3 dni,wiec z braku ciekawszych zajec obralem sobie za cel znaleziona na mapie doline polozona jakies 4-5h jazdy szutrowa droga przez gory przez przelecz na 3tys m npm. Generalnie chodzilo mi o dostanie sie do parku narodowego El Leoncito gdzie mialy znajdowac sie jakies obserwatoria astronowmiczne i generalnie mialo byc ladnie. Bardzo ladnie mialo byc tez kawalek dalej, w malej miejscowosci Barreal. Wszystko zaczelo sie jednak od koszmarnej drogi do Uspallaty, ktora wg. fenomenalnej drogowej mapy Argentyny powinna byc calkiem niezla. Okaza sie jednak godzinna jazda po kamieniach na polkach skalnych, woz skrzypial, wpadal w mega drgawki, ryczal i piszczal(zespulo sie odpowietrzanie zbiornika paliwa i przy zbyt duzym cisnieniu oparow w baku wlaczal sie przedziwny sygnal alarmowy, trzeba bylo co jakis czas odkrecac korek wlewu paliwa) ale, tradycyjnie, dal rade. Potem bylo juz latwiej, ciut asfaltu i kolejne 90 km szutru szerokiego na 20 metrow..no i widoki. Po lewej 5 ogromnych osniezonych szczytow miedzy 5500 a 6500 m npm. wysokosci, przed nimi ogromne wyschniete jezioro, nastepnie droga na ktorej w pyle poruszalismy sie z Czeslawem a po prawej park narodowy z pumami,strusiami andyjskimi i cala masa innego inwentarza, kolejne gorki i obserwatoria astronomiczne ustawione tam nieprzypadkowo, jako, ze Dolina Calingasty oferuje od 280 do 300 idealnych nocy w roku..
Kawalek dalej byla jak wycieta z bajki zielona oaza, czyli Barreal i kapitalny camping. I nawet absurdalnie wysoka cena gasoliny i nie dzialajacy internet nie zepsuly nastroju idealnego miejsca. Pelna perfekcja dopelniona wietrzna jak cholera noca w wozie na srodku wyschnietego jeziora dlugosci 27km. Idealnie.








wtorek, 15 grudnia 2009

Czeslaw pod Aconcagua

Czas naglil, wiec za cel wycieczki obrany zostal, dosc mocno wybijajacy sie ponad poziom kontynentu poludniowoamerykanskiego, niemalze 7-tysiecznik - Aconcagua. W ramach oszczednosci paliwowych oraz szlifowania jezyka (tym razem angielskiego) na pokladzie znalazl sie wspomniany juz obywatel Kanady i tak obciazany Czeslaw ruszyl w 22o kilometrowa droge w strone Paso de Libartadores. Widoki jak zwykle przednie, po drodze slynny Puente del Inca, a kawalek dalej przepiekny widok na najwyzsza gore poza Azja.
Argentyna nie przestaje zachwycac..



Kanadyjczyka w Mendozie przypadkow kilka..

W nocy z wielkim hukiem zajechal na camping wielki campingowy Dodge na kanadyjskich blachach. Wlascicielem okazal sie sympatyczny Kanadyjczyk, podrozujacy ze swoja narzeczona od pazdziernika 2008 z Calgary do Ushuaia. Bernie nie byl w najlepszym nastroju, jako, ze narzeczona nie odzywala sie do niego od kilku dni, zawor ich kuchenki gazowej odmowil wspolpracy, a takze wspolpracy odmowily 2 opony wazacego tyle,co przecietnej wielkosci ciezarowka marki Star, napedzanego silnikiem V8, Dodge´a. Kolejny dzien byl wiec wedrowka przez Mendoze w poszukiwaniu pozadanych przedmiotow, przy czym Kanadyjczyk wcielil sie w role zagubionego Kanadyjczyka w Argentynie, a ja wcielalem sie w role kierowco-tlumacza. Czeslaw w zadna role wcielac sie nie musial, rzecz jasna.
Ostatecznie zakupiony zawor nie dzialal, opony okazaly sie niezrozumiale drogie, a narzeczona, jak sie nie odzywala, tak nie odzywa sie nadal (aczkowliek to informacje z dnia wczorajszego).


sobota, 12 grudnia 2009

San Jose de Jachal - Mendoza, czyli to by bylo na koniec z Ruta 40 (przynajmniej w tym roku)

Ostatnie kilometry przed Mendoza i w zasadzie widokow brak, poza tysiacami hektarow winnic, ktore stanowia glowny skarb tej czesci Argentyny. Droga plaska, zadnych drzew dookola i az do 20 kilometra przed Mendoza nie widac Andow, a na dodatek Czeslawem wiatr cholernie rzuca po drodze i musze sie mocno skupiac,zeby go w calosci dowiezc do miejsca, gdzie spedzi nastepne 3mc. Slowem - dzien jak co dzien. Finalnie wieczorem dokulalem sie do Mendozy,znalazlem jakis camping i zaleglem na prowizorycznym barlogu w tzw. ¨strefie bagazowej Czeslawa¨ (nalezy uczciwie zauwazyc,ze takie rozwiazanie jest sensowne jedynie do 175cm wzrostu).
Kolejne dni to idealny czas, by porozjezdzac troche winnic.

czwartek, 10 grudnia 2009

Belen - San Jose de Jachal, czyli widoki,widoki,widoki..

Kolejny dzien na kolach i kolejne tony spektakulkarnych widokow. Zaczynam sie zastanawiac gdzie wybrac sie na nastepny wyjazd,zeby sie widokami nie rozczarowac..chyba tylko Argentyna pozostaje.
Przecinam tereny po ktorych za kilka tygodni sunac bedzie kawalkada rajdu dakaru. Kolorowe gory, wydmy, jakies suche trawy i wyschniete na pieprz koryta rzeczne - wszystko w takiej ilosci i rozciaglosci o jakiej w Europie mozemy tylko pomarzyc..do tego sunace z rzadka, rozpadajace sie ze starosci i rdzy, chevrolety i fordy.
Very easy rider.




środa, 9 grudnia 2009

Cafayate - Belen, czyli ¨..with birds I share this lonely viev..¨

¨Ruta 40 jest ucielesnieniem wyobrazen o totalnej wolnosci uzyskanej przy pomocy prowadzenia pojazdu mechanicznego..¨

Pierwsze kilometry na wymarzonej drodze i od razu zaczyna sie to,co jest kwintesencja stylu znanego z filmu ¨easy rider¨ - przestrzen po horyzont, pusta szosa z kilkudziesiecio kilometrowymi prostymi.. Czy moze byc lepiej? Moze, bo pojawia sie z nienacka 60 km szutru, idealnie nadajacego sie pod rajd dakaru i Holowczyca. Czeslaw jest troche za lekki na tego typu teren i powyzej 70km/h tyl myszkuje na dziurach..jak na rajdzie:) Generalnie woz spisuje sie doskonale, prototyp tempomatu (linka blokujaca pedal gazu w odpowiednim ustawieniu) idealnie sprawdza sie na prostych odcinkach pomagajac zejsc ze spalaniem do okolo 12-12,5l na 100 km (co jak na ta mase, ciezkie mosty i silnik z lat 70-tych jest niezlym wynikiem). Nic tylko jechac. No i tankowac czasami..


Mapa trasy samochodowej


Ver Ruta 40 en un mapa más grande

wtorek, 8 grudnia 2009

Jujuy - Cafayate, czyli maska w strone deszczu

Chrzest bojowy zaliczony...
Jujuy-Cafayate, 340km, 12,6l/100.

Pierwotnie mialem zamiar zgarnac kogos z Salty i jechac do Catchi,jednak argentynska rzeczywistosc zweryfikowala troche plany. Po pierwsze wyjechalem ze 2-3h za pozno, po drugie w Salcie nie bylo zadnych turystow, po trzecie za Salta zaczelo padac i wyciadly mi wycieraczki.. Zdecydowalem sie wiec odpuscic Catchi i pojechac pewniejsza i prostsza droga od razu do Cafayate. Wobec dzialajacej jednej wycieraczki od strony pasazera czesc trasy poprowadzilem w zasadzie siedzac mocno z prawej strony wozu,co by miec jakas iluzje widocznosci. Szczesliwie w najtrudniejszym odcinku trasy bylo sucho i spokojnie doturlalismy sie o 23 do Cafayate.Dzis,po naprawie wycieraczki na naoliwieniu wozu, ruszam w strone Belen upragniona Ruta 40.


ps. zdjecia pochodza z przejazdu przez Paso de Jama i sa autorstwa Moniki F.





poniedziałek, 7 grudnia 2009

dzienniki samochodowe..

Weekend obfitowal w kilometry nawijane na kola pocziwego ¨Czeslawa¨ ktory pod czujnym okiem naszej trojcy oraz okiem pewnej uroczej amerykanki z Idaho, przebijal sie 520 km do San Pedro de Atacama i z powrotem do Jujuy przez Paso de Jama. Widoki takie, ze brakuje slow, wiatr taki, ze duza elektrownia wiatrowa zasilila by cala Argentyne..
Samochod sprawuje sie bez zarzutu, pali mniej niz zakladalem(w wysokich gorach circa 15-16l), nowe waskie opony daja rade.

Z ciekawostek -

1. na 4700 m npm silnik traci dobre 50% mocy..
2. na 4000m npm spotkalismy umierajacego Poloneza Caro ( prawdopodobnie inzynierowie nie zaprojektowali tej jakze genialnej konstrukcji do warunkow wysokogorskich..przy utracie 40% mocy w Polonezie zostaja jakies..4 konie mechaniczne?)

Za godzine rozstaje sie z argentynskimi i polskimi przyjaciolmi,zostawiam Jujuy na soba i smigamy z czeslawem w strone ruta 40 i Cafayate.

czwartek, 3 grudnia 2009

¨Kirgiz goni konia..¨ w Jujuy!

Od 3 dni, przemieszkujac u przemilej argentynskiej rodziny z polskimi korzeniami,szukamy w okolicach San Salvador de Jujuy odpowiednich kobyl bedacych w stanie przetrwac to :
Zadanie utrudnia nam zdecydowanie tzw. ¨argentynska maniana¨, objawiajaca sie straszliwym ¨manianizmem¨..Jak to wyglada? Otoz umawia sie czlowiek szukajacy konia z czlowiekiem majacym konie, ze ten drugi jutro sciagnie zwierzeta z jakis blizej nieokreslonych pastwisk,aby mozna je bylo przed kupnem ocenic fachowo.Nastepnego dnia okazuje sie,ze konie beda jednak jutro, bo troche padalo w nocy i jakos tak wyszlo..Kolejny dzien przynosi ogromna niespodzianka - poniewaz w nocy nieco padalo, konie beda jakos innego dnia, jak zejda z blizej nieokreslonego pastwiska..
Mniej wiecej tak samo bylo w przypadku wyciagania traktoriadowej Toyoty z kleszczy urzedu celnego w Jujuy..ale, przynajmniej w przypadku ¨Czeslawa¨, walka z ¨manianizmem¨ powiodla sie!


środa, 2 grudnia 2009

sin titulo

Sa na Ziemi miejsca,do ktorych warto jechac tygodniami..

ps. i moze nawet warto dla nich zjesc troche kolendry..troche

(Salar de Uyuni i okolice/Altiplano/Boliwia)