poniedziałek, 23 listopada 2009

Potosi, czyli zycie czlowieka pracy

Dzis trudno to sobie wyobrazic,ale ok. 400 lat temu Potosi lezace na wysokosci ponad 4 tys m. npm bylo najbogatszym miastem obu Ameryk. Wszystko dzieki srebru ukrytemu w czelusciach Cerro Rico wznoszacej sie nad miastem, ktora, przez wieki, kosztem okolo 8 milionow istnien ludzkich (zarowno indian jak i niewolnikow sprowadzanych z Afryki) dostarczala gigantycznych ilosci srebra. Dzis, nadal, po prawie 5 wiekach Cerro Rico i inne okoliczne wzgorza utrzymuja przy zyciu 22 tysiece miejscowych gornikow.

Do Potosi przyjechalismy z Sucre w zasadzie tylko w 2 celach - zakupu jakis srebrnych swiecidelek (nie udalo sie) oraz zobaczeniem jak w XXI wieku pracuja boliwijscy gornicy (udalo sie). To drugie doswiadczenie powalilo nas na lopatki i wywarlo gigantyczne wrazenie, ktorego, prawde mowiac, zupelnie sie nie spodziewalismy.

Kopalnie w Cerro Rico mozna zwiedzic z miejscowymi gornikami i jest to dzialalnosc jak najbardziej legalna, oferowana przez miejscowe biura turystyczne jako najwieksza atrakcja Potosi. Po wizycie w kilku sklepikach gorniczej czesci miasta i zakupie 2 lasek dynamitu (po 5zl kazda) oraz sporej ilosci lisci koki (po 2zl za worek) dla pracujacych pod ziemia (zwyczajowo nalezy sie dzielic liscmi z mijanymi pod ziemia gornikami) zwiedza sie ¨fabryki¨ oczyszczania urobku, po czym wchodzi sie w ciemny tunel prowadzacy w glab gory.
Jesli ktos nie potrafi sobie wyobrazic piekla, niech zejdzie pod ziemie w Potosi. W korytarzach czesto polmetrowej wysokosci, czolgajac sie w bardzo malo zdrowych oparach i pyle kruszonej skaly, w i tak juz rozrzedzonym wysokoscia powietrzu rozgrzanym do ponad 40 stopni doczlapalismy po godzinie do mikro komnat wykutych w skale, gdzie pracuja gornicy. Nie mozna sobie wyobrazic ciezszych i bardziej nieludzkich warunkow pracy. Spotkalismy gornika o wygladzie 80-latka pracujacego tak juz 35 lat (co sie tu prawie nie zdarza, bo gornicy umieraja zazwyczaj po 15-20 latach pracy) i mlodych chlopakow pracujacych tu od 2 lat. Wszyscy skrajnie zmordowani praca, bez innej alternatywy na zycie. Straszne..
Nam, mimo dobrego zdrowia i kondycji, ledwo udalo sie wyczolgac na powierzchnie,majac kilka razy watpliwosci, czy da sie nieprzytomnego czlowieka wyciagnac z takich czelusci na swierze powietrze...

Zdecydowanie najmocniejsze przezycie w Boliwii jak do tej pory i jedno z najmocniejszych w naszych wszystkich podrozach.

ps.zdjecia pochodza z przepastnych zasobow sieci www, sredniowieczna rycina takze



niedziela, 22 listopada 2009

Trynidad&Cochabamba&Sucre, czyli z pampy w gory..

Czas uzupelnic umierajacego bloga nowym turystycznym ¨miesem¨ prosto z boliwijskich bezdrozy..

Odslona 1 - Trynidad

Kolejne leniwe miasto boliwijskiej pampy.. Chociaz ludzi,samochodow i samolotow juz znacznie wiecej niz przez ostatnie kilkaset blotno-piaszczystych kilometrow, to nadal wirus pampy wisi w goracym i wilgotnym powietrzu. W kawiarniach zywcem przeniesionych z zapadlej kubanskiej Hawany siedza calymi godzinami przy lodach i skoku pomaranczowym starsi panowie, o wygladzie zupelnie europejskim. Zapewne przez ostatnie dziesieciolecia zeby zjedli na okolicznych wielkich farmach, zeby teraz, kiedy nic juz nie jest specjalnie wazne, siedziec i patrzec na piekny plac im. generala Ballivara w Trynidadzie. A bialy turysta z Europy przy stoliku obok zastanawia sie, dlaczego trzeba jechac 15 000 km zeby zobaczyc prawdziwy spokoj i prawdziwe lenistwo..

Odslona 2 - Cochabamba

Do Cochabamby dotarlismy z Trinidadu po spektakularnym locie zakonczonym spektakularnym ladowaniem malego, 19-osobowego samolotu Fairchild Metro 23 kompanii Aerocon. Przyjemna pogoda, gigantyczny bazar i piekne zabytki zatrzymaly nas na kolejne 2 dni wypelnione kilometrami wedrowek i lapania miejscowego klimatu.. Koleny etap to nocna jazda do Sucre, urozmaicona 8godzinna burza z piorunami oraz osuwiskami tarasujacymi nasza,lezaca daleko od asfaltu, droge do konstytucyjnej stolicy Boliwii.

Odslona 3 - Sucre

Sucre mialo byc najpiekniejszym miastem Boliwii i zdecydowanie nie zawiodlo oczekiwan. Masa slicznych kamienic, pieknych kosciolow, uroczych uliczek i widokow na otaczajace gory po raz enty zadaly klam opiniom o skrajnej biedocie i niebezpieczenstwach czajacych sie w Boliwii. Sucre bylo skrajnie chilloutowe, przyjemne i estetyczne, zupelnie nie przypominajac stereotypowych zapadlych slamsow z opowiesci o najbiedniejszym kraju Ameryki Poludniowej. Generalnie Boliwia nas ciagle zaskakuje. Majac spore doswiadczenia z jezdzeniu po naprawde biednych miejscach w Azji, ta boliwijska bieda ma dla nas jakis taki calkiem pozytywny, mimo wszystko, obraz, obraz umorusanego dzieciaczka bawiacego sie na chodniku obok pilnujacej go mamy zaopatrzonej nieodlaczny melonik(keczua) lub kapelusz (ajmara, o ile czegos nie pokrecilem). Wszyscy usmiechenieci,pomocni, chetnie nawiazuja rozmowe,nie oszukuja.. piekny narod..


W nastepnym odcinku :
4100 m. npm, Potosi, Cerro Rico, czyli najprawdziwsze pieklo czlowieka pracy.











sobota, 21 listopada 2009

czwartek, 19 listopada 2009

Bolivia..una locura!!

W Boliwii rzeczy dzieja sie tak - idziesz sobie ulica w malym miasteczku o klimacie tak leniwym, ze nasz zwyczajny niedzielny poranek wydaje sie przy nim koncertem Metalliki..zachadzasz do jakiegos pomieszczenia o jednym biurku, na ktorym lezy jeden zeszyt i siedzi jedna pani, zapytac o najblizszy ¨punkt dostepu do internetu¨..by po 18 minutach siadac obok pilota mini awionetki lecacej do oddalonego o 100 km bagnistej drogi miasteczka..
Boliwia jest ze wszech miar fajna!







wtorek, 17 listopada 2009

Bolivian highway








Co sie dzieje,jesli na boliwijskie ziemne drogi spadnie spora ilosc deszczu?Boliwijska droga zmienia sie w droge syberyjska, po roztopach.. To wlasnie spotkalo nas na czesci trasy z San Borja do San Ignacio de Moxos.. Fakt pokonania takiego bajora wozem napedzanym na jedna os zakrawa na maly cud,ale alternatywa bylo czekanie kilkanascie godzin na hipotetyczne slonce teoretycznie majace osuszyc cos na ksztalt drogi.

Czornyj Kajman






Jako sie zeklo z Santa Rosy poplynelismy na kilka godzin rzeka Yacuma w poszukiwaniu dzikiego zwierza. Trzeba uczciwie zaznaczyc,ze dzikie byly nie tylko zwierzeta,ale takze turysci zmierzajacy w wielkiej ilosci na swoje 3 dniowe wycieczki w pampe do polozonych nad rzeka hotelikow. Zwierza bylo naprawde sporo..dobrze ponad setka krokodyli i kajmanow,dziesiatki kapibar,zolwi,rajskich ptakow i ptakow mniej rajskich. Generalnie bogactwo fauny kipialo w wodzie i nad brzegami zupelnie nie przejmujac sie widokiem kolejnych lodek z turystami.

sobota, 14 listopada 2009

Jungle fever



Od wczoraj intensywnie pocimy sie na skraju boliwijskiej amazonii. Odczucia jakie daje polaczenie panujacej tu miedzy 7 rano a 19 wieczorem temperatury wraz z wilgotnoscia powietrza nie da sie opisac...cos jak krzyzowka pieca hutniczego z goracym prysznicem. Dlatego robienie czegokolwiek innego niz lezenie na hamaku przez pol dnia jest tu co najmniej bez sensu..
Rurre to turystyczna baza wypadow do rozciagajacego sie nieopodal parku narodowego Madidi. Sporo bialasow, sporo napisow po hebrajsku.. Wiemy juz ze opcja wycieczki oferowanej przez miejscowe biura podrozy zupelnie nas nie interesuje,jutro wiec jedziemy do Santa Rosa z nadzieja na wynajecie na pol dnia miejscowego z lodka i przeplyniecie sie po rzece w celach fotograficzno-zoologiczno-wedkarskich.

Pozdrawiamy jakze goraco

piątek, 13 listopada 2009

Mapa sytuacyjna


Pokaż
EtnoAndes na większej mapie

z 4800 na 115 m npm, czyli jak przezyc na drogach smierci



Wczoraj rano depnelismy na pedaly rozlatujacych sie rowerow marki nieznanej, by przez deszcz na gorze, chmury w czesci srodkowej i slonce na dole zjechac po kretej i stromej drodze z El Cumbre do Yolosa. Trudno nam powiedziec, czy miano najniebezpieczniejszej drogi swiata jest zasluzone,bo niebezpieczenstwo czulismy raczej ze strony rozpadajacego sie sprzetu, bardziej niz waskiej, gorskiej drogi.Ale jeszcze kilka lat temu droga ta ciegnely w obie strony tysiace autobusow,ciezarowek itp. itd. i srednia liczba ofiar w skali roku przez blisko 70 lat oscylowala w okolicach 250 osob (w 1983 w wypadku autobusu zginelo tu 100 osob)..wszystko na odcinku okolo 60kilometrow.Tak czy owak zjazd warty jest kazdego z 40 wydanych dolarow.

Z Santa Barbara gdzie skonczylismy wycieczke chcielismy tego samego dnia dostac sie jak najdalej w strone Rurrenabaque. Po 20 minutach czekania wziela nas na pake pusta ciezarowka i 80 km przez gory porosniete gesta dzungla do Caranavi pokonalismy w drobne 4h, ostatnie 2 godziny jadac w nocy przy blyskach burzy krecacej sie po okolicy.Nikt z nas nie jechal jeszcze taka droga..jesli komus brakuje adrenaliny to zamiast bunjee polecam takie przezycie.
Nastepnego dnia udalo sie zlapac kierowce o zacieciu rajdowym i dosc szybko dojechac do miejsowosci Yacuma (kolejne 170km), gdzie po chwili zlapalismy kolejny transport na ostatnie 100km do Rurre.
Mala ciekawostka - 80% samochodow osobowych ponizej La Paz to Toyoty sciagane z Japonii (cos w stylu Cariny i Corolii,najczesciej 4x4,w niezlym stanie). Wniosek z tego taki,ze tylko te auta sa w stanie wytrzymac tutejsze drogi i styl jazdy miejsowych..dobra rekomendacja bez watpienia. Co ciekawe okolo 75% ciezarowek to z kolei Volvo, tez calkiem niezle. Chyba az tak biednie tu nie jest.

pozdrowienia z Rurre

środa, 11 listopada 2009

Ostatki na wysokosciach (poki co)



Znow via Peru (kolejne 4 pieczatki w paszporcie, jeszcze kilka takich kursow a spokojnie mogli bysmy byc ¨mrowkami¨ w Medyce) dotarlismy do naszego ulubionego Lapazu. Polozenie tego miasta jest naprawde powalajace, zreszta dowodzi tego zdjecie powyzej..
Jutro zjezdzamy z El Cumbre do Santa Barbara, ok 65km na kolach w miare sprawnych rowerow, pokonujac drobne 3800 metrow roznicy wysokosci.A pojutrze juz zaczyna sie prawdziwa terra incognita dla nas, jako dzunglowych laikow. Na poczatek kilkanascie godzin drogi na ciezarowce w strone Rurrenabaque.

Buenas noches!

Evo Yano Morales

wtorek, 10 listopada 2009

Copa..Copacabana..




Wczoraj, droga okrezna przez Peru (droge boliwijska zablokowali miejscowi rolnicy na 2 dni) dotarlismy nad jezioro Titicaca. Co by nie mowic jezioro jest ogromne, w naszej grupie doszlismy doi wniosku,ze moze byc nawet wieksze od Sniardw.A na pewno lezy wyzej, na ok 3800 m npm. Wystarczajaco wysoko by ,dla zdrowotnosci, zrobic dzis 10 kilometrowy trekking w pagorkach Isla Del Sol polozonej na wspomnianym wielkim jeziorze. Kolejny raz sprawdzila sie stara prawda,ze w gorach slonce opala mocniej, wiec po 5h na prawie 4 tys metrow w pelnej lampie jestesmy nieco bardziej juz podobni do miejscowej ludnosci rdzennej.
Titicaca,choc piekne, nie zatrzyma nas na dluzej. Jutro jeszcze tylko male przetarcie rowerowe w okolicy i jazda do La Paz na ostatnie zakupy i zalatwianie zjazdu rowerami do Coroico,ktory planujemy na pojutrze. Potem wsiakniemy w wiejskie tereny okoloamazonskie na czas jakis, i, o ile droga bedzie przejezdna lub cos bedzie latalo, powinnismy pojawic sie za okolo 12 dni w okolicach Santa Cruz. Lub gdzies w promieniu 300km.

Z netem nie jest zbyt wesolo (to nie Indie jednak..),takze nastepny update bedzie jak bedzie, a jakiekolwiek zdjecia beda jak - a)microsoft naprawi internet explorera b) predkosc netu pozwoli sciagnac jakas sensowno przegladarke umozliwiajaca ladowanie zdjec na bloga..

z boliwijskim pozdrowieniem ´´darz bor´´ zegnamy do nastepnego kontaktu

Evo Yano Morales

niedziela, 8 listopada 2009

w tzw. Lapazie









Wczoraj dotarlismy do stolicy Boliwii - La Paz. Droga z Arica wspinala sie z poziomu morza az na 4800 metrow, wiec trzeba bylo wykorzystac miejscowa medycyne naturalna i zuc liscie wszechobecnej w tym kraju koki. Sam wjazd do La Paz robi ogromne wrazenie, poniewaz wjezdza sie od strony dzielnicy El Alto polozonej na 4100 metrach szosa opadajaca w doline miasta La Paz polozonego 400 metrow nizej.. Samo miasto jest mocno chaotyczne,kolorowe,poprzecinane ulicami wspinajacymi sie ostro w gore to spadajacymi stromo w dol,co stanowi nie lada wyzwanie dla miejscowego transportu publicznego. Charakterystyczne babuszki w melonikach i tysiacem spodnic na sobie sprzedaja ziola magiczne i plody lamy na kazdym rogu, a miejscowa kuchnia zaskoczyla nas wczoraj daniem zlozonym z ziemniakow,ryzu i makaronu na jednym talerzu.Bardzo egzotycznie..
Dzis wybieramy sie na Estadio Hernan Siles na mecz Strongest La Paz z Rio Mamore..szukajcie w tv kibicow z flaga Polski :)

ps. tym razem zdjec nie ma,bo nie dziala odpowiedni applet..biednemu klody pod nogi..

piątek, 6 listopada 2009

o Santiago slow kilka

Na wstepie male przeprosiny dla tych kilku osob ktore czytaja bloga - z racji braku czasu nie instaluje polskiej czcionki na kompach w kafejkach, efektem czego ortograficzna sieczka powyzej,ponizej i tu.

Santiago nas zszokowalo. I nie chodzi tu o jakies zabytki czy tego typu atrakcje, bo nie sa one mocna strona tego miasta. W zasadzie architektura jest tu tak pomieszana,ze nieliczne piekne budynki kolonialne zawsze stoja w okolicy nowoczesnych szklanych domow lub swojskiego dla nas socrealu w chilijskim wydaniu..dlatego zrobienie ladnego zdjecia w tym miescie z serii ¨pocztowka z..¨ jest sporym wyczynem. Santiago zszokowalo bogactwem,jakoscia zycia i wszechobecnym porzadkiem. Gdyby nie 15h lotu mozna by powiedziec,ze jestesmy w miescie bogatej europy zachodniej, okraszonym elementami miasta z USA. Mieszkalismy u Oliviera, pol francuza pol polaka, ktory pracujac tu dla UN od kilku lat ma juz wyrobiona opinie o zyciu w Santiago. I zdecydowanie nie zamierza wracac do Europy.. Zreszta zyjac w pieknym domu bogatej dzielnicy Vitacura, wsrod luksusowych biurowcow, salonow Mercedesa i wysokich, strzezonych apartamentowcow nie ma absolutnie czego wstydzic sie przed kolegami z Paryza czy Lyonu.

Tak czy owak 2 dni w Santiago wystarcza i czas bylo nam ruszyc na polnoc, prosta jak strzala droga nr 5, cale 2070 km do Arica.